K.A - 2004

Długo oczekiwana płyta MAGMY wreszcie ujrzała światło dzienne.

Allëhlüïa! Na tę płytę czekaliśmy długo, a pogłoski nosiły, że autor nie był zadowolony z części zarejestrowanego już w tamtym roku materiału i wielokrotnie podchodził do jego powtórnej realizacji studyjnej. Bootlegi z koncertów i same występy zapowiadały wprawdzie wielkie wydarzenie, ale do końca nie było wiadomo z jakim rezultatem MAGMA wyjdzie na światło dzienne, decydując się po dwudziestu latach na pierwszą po „Merci” (7-th Rec. Rex III) płytę studyjną.


Przednia i środkowa okładka tego niezwykłego wydawnictwa. Dołączone są również pełne teksty (w języku kobajańskim) utworów oraz ...co żadkie u Magmy - zdjęcia muzyków ze studia nagraniowego.

Na wstępie tej rezenzji pozwolę sobie zauważyć, że „KA” realizowana prawie dwa lata jest płytą wyjątkową. Zrealizowana na poziomie, jaki umożliwia dzisiejsza technika, przywodzi mimowolnie wspomnienia o muzyce, która mogła powstać wyłącznie w latach siedemdziesiątych. I jeżeli nie postawimy jej w jednym rzędzie z „MDK”, dziełem sztandarowym szkoły „Zeuhl”, to tylko dlatego, że to my, dzisiejsi odbiorcy pozbawieni cierpliwości i zaufania do twórcy, byliśmy w stanie od niej się  odwrócić.

Dziewięcioosobowy skład zespołu, jaki wykrystalizował się w ostatniej dekadzie podczas długotrwałych tras koncertowych po niemalże całym świecie, wzbogacił jedynie nowy pianista Frederic d’OELSNITZ (Fender Rhodes) o zwinnych palcach. Cała reszta, to dobrze już nam znana trupa z singla „Flöë Ëssi/Ëktah” (7-th Rec. A XXXVI), wydanego sześć lat temu, a pracująca ze sobą od lat ośmiu. I biorąc pod uwagę fakt, że MAGMA nigdy nie wydała drugiej płyty w tym samym składzie, muszę przyznać, że ci ludzie pasują do siebie.

Dziwiłem się dość długo, dlaczego VANDER, muzyk już przecież 56-cioletni, nie decyduje się wcześniej na wydanie tego quasi pewnego, wielokrotnie live wypróbowanego materiału. Poza tym jedynym jego źródłem utrzymania są przecież dochody z „7-th Records”, którego wydawniczy katalog już się zakurzył.  Wielu zarzucało mu pustkę twórczą i zarzenowanie brakiem dostatecznego wkładu w dalszy rozwój grupy, która kiedyś potrzebowała dziesięciu lat na uporanie się z odejściem BLASQUIZA, notabene współtwórcy legendy kobajańskiej i wokalisty Nr 1 zespołu.


Magma live na koncercie w Rouen w lutym 2003, od lewej: Frédéric d’Oelsnitz, Himiko Paganotti, Antoine Paganotti, James Mac Gaw, Christian Vander, Philippe Bussonnet, Stella Vander, Isabelle Feuillebois oraz Emmanuel Borghi.  

 Kompozycja „KA” tzn. „Köhntarkösz Anteria”, której małe części słychać już na płycie „Inedits” (7-th Rec. Rex XIX), została napisana jeszcze we wczesnych latach 70-tych i rozciąga chronologicznie łuk pomiędzy płytami „MDK” i „Köhntarkösz”. Znajdują się w niej tamte elementy i niektóre pasaże, ale całość sprawia wrażenie większego zróżnicowania i dopieszczenia.

VANDER jak wiadomo traktuje „Köhntarkösz” jako swoje główne „niebiańskie” dzieło, a więc nie dziwi fakt zaangażowania z jakim podszedł w końcu do realizacji, produkcji (z projektem okładki włącznie, gdzie osobiście fotografował motyw główny) i rozprowadzania płyty. Otrzymał on wprawdzie stosunkowo mało wolnej przestrzeni do „wygrania” swojej perkusji, np. w porównaniu ze spartańskim składem lat 1975-76, ale jego koncept tzw. metrum i anty-metrum (przesunięcie i tasowanie taktów niezależnie od pozostałych członków sekcji rytmicznej) sprawdza się po dzień dzisiejszy.


 James Mac Gaw, Antoine Paganotti tym razem przy bębnach, Stella Vander, Isabelle Feuillebois oraz Emmanuel Borghi.

Zróżnicowanie tematów płyty ani przez chwilę nie dopuszcza posępnego nastroju, tak licznie występującego na wymienionych poprzednio tytułach, a wręcz przeciwnie, pojawiają się radosne i afirmacyjne fragmenty ala „Lïhns” z 1975 roku. Tylko James MacGAW (gitarzysta nie wychodzący do przodu, a wręcz przeciwnie umieszczony z tyłu po lewej stronie) i klawiszowiec Emanuel BORGHI (w solówce finałowej) jak na magmowską skalę nie dają z siebie wszystkiego.

Philippe BUSSONNET ze swoim basem nie szarżuje i porusza się nawet raczej skromnie, nie przesterowując instrumentu. Wokale są pierwszorzędnie zgrane, wtopione w całość i pulsijące. Jakość techniczna, jak już wspominałem jest na wysokim poziomie i wzmacnia odbiór. W przeciwieństwie do koncertów podkreślono celowo pianino akustyczne, zbliżając brzmienie do „Ẁurdah ïtah”. Dodatkiem nie byle jakim jest również głos autora, tak zwinnie wzbogacajacym muzykę.

Finał jest zaskakujący, gęsty i porywający w swojej polirytmice. Miejmy nadzieję, że tak długo oczekiwana płyta będzie stanowić niejako wstęp do powrotu i pozostania MAGMY, grupy znacznie dominującej w Europie, która niejako w pojedynkę stworzyła swego czasu własny podgatunek rocka, tak przez nas ceniony.


Frédéric d’Oelsnitz, Antoine Paganotti, Himiko Paganotti, Stella Vander, Isabelle Feuillebois oraz Philippe Bussonnet.

Podobno temat następnej jest już zaplanowany: VANDER zamierza bowiem zrealizować w końcu epos „Emehnteht-Re”, należący do kanonu niespełnionej realizacyjnie, potrójnej trylogii kobajańskiej. Pierwsza to „Theusz Hamtaahk”/„Ẁurdah ïtah”/”MDK”. Druga to właśnie „KA”/„Köhntarkösz”/„Emehnteht-Re”, a trzecia jest po dziś dzień nie znana. 

A więc pożyjemy, zobaczymy, a póki co, „KA” to moja płyta roku.

 Autor: Rafael Kozub, Gelsenkirchen.


Oraz mistrz osobiście: Christian Vander przy mikrofonie i za perkusją.