Z początku, uważał DENIS w
jednym z późniejszych wywiadów, praca w tym nowym zespole
odznaczała się kolektywnością i równouprawnieniem. Jeden z
członków przynosił na próbę szkic kompozycji i wszyscy
pracowali nad jej rozwojem aż do momentu, kiedy nabrała
dojrzałej, ostatecznej formy. Utwory z tego okresu odznaczały
się chaotycznością, były poniekąd fragmentaryczne i niespójne.
Basista Guy Segers ( tutaj
jeszcze z brodą) zaliczany był do perfekcjonistów w swym
fachu. Na płycie "Heresie" słychać również jego niepowtarzelny głos.
Ale z biegiem czasu nabierały
one - przede wszystkim te komponowane przez DENISA -
perfekcyjności i gotowego szlifu, tak że pozostali muzycy
studiując ich partyturę, wykonywali je każdorazowo nieomal
bezbłędnie. Z dnia na dzień z grupy skupionej wokół DENISA i
TRIGAUX (który stał się drugim kompozytorem) robiła się
perfekcyjna maszyna, wykonywująca swoje abstrakcyjne poniekąd
utwory z werwą i perfekcjonizmem. Niestety już w roku 1980
TRIGAUX niespodziewanie opuszcza DENISA, by realizować własne
koncepcje muzyczne w spółce ze znakomitym pianistą Alainem
ROCHETTE. Tak powstał zespół PRESENT,
pierwsza pochodna UNIVERS ZERO. Rozstanie
to było jednak tylko pozorne, gdyż w realizacji ich pierwszej
płyty długogrającej, PRESENT
wspomógł pierwszy basista DENISA Christian GENET i na perkusji
sam ... Daniel DENIS! No cóż, lepszego nie było w całej Belgi.
Jego praca w tym zespole była
szczególna: Roger zostawił mu wolną rękę i Daniel mógł
koncentrować się wyłącznie grą na swoim instrumencie. Odejście
TRIGAUX z UNIVERS ZERO nie odbyło się więc
- jak nieliczni twierdzili - w niezgodzie. Po prostu historia
lubi się potarzać, a DENIS przecież też opuścił w 1971
MAGMĘ. Muzyka
PRESENT ze swoim gitarowo
osadzonym brzmieniem (owocująca po dzień dzisiejszy
trzykrotnym spotkaniem DENISA i TRIGAUX na płytach) stała się
niewymiernym wzbogaceniem dla słuchaczy i miłośników tego
nurtu.
W roku 1977 ukazuje się
debiutancka płyta UNIVERS ZERO pt.:
"1313" (tytuł ten otrzymała
dopiero w drugim wydaniu, w pierwszym na okładce w ogóle go
nie było), stając się pierwszym rozdziałem tej nowej muzyki
"rockowej". Obój, skrzypce, bas, gitara, harmonium i perkusja
królują w trwających do prawie 15-tu minut utworach, dając
świadectwo agresywnego gotyku i nowej klasyki, zawartej w
wypowiedzi dźwięków, których wcześniej nie słyszano. Grupa
podążyła ścieżką zaiste dramatyczną, ale pomimo mechanicznej,
frapującej sekcji rytmicznej i ekspresyjnej grze oboju,
skrzypiec i gitary nie zamknęła się w szufladzie
zarezerwowanej dla eksperymentalnej awangardy. Utwory
(wszystkie instrumentalne) były bez reszty skomponowane, nie
zezwalając muzykom na jakiekolwiek improwizacje i jak w muzyce
poważnej zostały zapisane w nutach aż do najdrobniejszego
szczegółu.
Tutaj mało znany wiolączelista
William Schott. Mało być może dlatego, iż nie uczestniczył w
realizacji żadnej płyty Univers Zero i Art Zoyd.
"Heresie", drugi album z roku
1979 stał się prawdziwym wydarzeniem. Zawierał tylko trzy (!)
utwory z muzyką bezgranicznie posępną. Całość jak zwykle
oprawiona surową kameralistyką była inspirowana muzyką
klasyczną z jednoznacznym przyporządkowaniem do rocka, co po
dzień dzisiejszy postawiło UNIVERS ZERO w
szeregach sceny R.I.O. A będąc jej wieloletnim członkiem
posiada własny, niepowtarzalny styl: New Chamber Rock.
Niepowtarzalny głos basisty Guy SEGERSA mrozi krew w żyłach
słuchaczy, podczas gdy skrzypce, gitara, obój, bas i perkusja
rozplatają ciężką, posępną scenerię od pierwszych nut. Całość
udawadnia, że jej twórcy niewątpliwie należą do wybranej elity
perfekcjonistów i technicznych wirtuozów. Rozbudowane pasaże
intrumentalne wplatają się w melodie rozpięte pomiędzy dziką
chaotycznością i ułożoną harmonią. Te utwory są po prostu
porywające.
Później DENIS
stwierdził, że grupa pracowała w tym okresie, sięgającym aż
trzeciej płyty "Ceux du Dehors" z roku 1981, zbyt
skoncentrowanie, a dalsza kontynuacja tego stanu nie była
możliwa. Powodem tego była technika, która zapanowała na
duchem muzyki, a pod twórczością bezduszną nie chciał się
więcej podpisywać. Wszascy wkładali w to zbyt wiele energii, a
kolejne projekty nie zadawalały. Ta wspomniana trzecia płyta
nie była już tak mroczna jak "Heresie", ale posiadała więcej
struktury. Jej utwory były wprawdzie pracochłonnie
zaaranżowane, wykonane na najwyższym poziomie, jej dramaturgia
za to nie znacznie ucichła. Roger TRIGAUX niestety odszedł,
poniekąd "zabierając" ze sobą gitarowe elemenry rockowe.
( -> dalej)
Tu w zbliżeniu
wąsaty skrzypek Patrick Hannapier.
|