MUSICMEETING

Koncert UNIVERS ZÉRO na holenderskim „Musicmeetingu 2004” 

Muzyka tego wyjątkowego koncertu, jaki odbył się tego roku w holenderskim parku Brakkenstein w Nijmegen w ramach tegorocznego festiwalu „Musicmeeting 2004” miała być nierozłącznie związana z wyświetlaną przez Philippe’a SEYNAEVE w tle projekcją wideo, ale niestety w pełnym słońcu i o 14:00 godzinie była to tylko i wyłącznie strata jego czasu. Zainteresowanych tą pracą odsyłam do okładki i wkładki najnowszej płyty UNIVERS ZÉRO „Implosion”, zdobionych kadrami właśnie z tego filmu.


 UNIVERS ZÉRO w akcji. Od lewej: Michel Berckmans, Kurt Budé, Martin Lauwers, Daniel Denis, Eric Plantain, Peter Vandenberghe i Philippe Seynaeve.

Co innego, jeśli chodzi o samą muzykę, która – jakby się można było tego inaczej spodziewać – obroniła się na całej linii. Obecnie zespół, w skład którego wchodzą nowi muzycy, skupieni wokół Daniela DENIS’A i Michela BERCKMANS’A zdaje się po części zaniedbywać dawną mroczność wczesnego UNIVERS ZÉRO, do której tak zdołaliśmy się już przyzwyczaić.W zamian za to zastąpiono ją elektroniczą ścianą dźwięku, sprawnie wmieszaną w przerwy pomiędzy niedługimi utworami. Nowością jest również, aczkolwiek obecny w muzyce już od czasu „Rhytmix”, tj. od około dwóch lat, koloryt folklorystyczny.

Warsztat techniczny nowych muzyków biorących udział w koncercie jest bez wyjątku na wysokim poziomie, a zostali oni dobrani do grupy po długotrwałych poszukiwaniach, jakie miały miejsce wśród muzyków belgijskiej sceny. A są to: Eric PLANTAIN (bas), Martin LAUWERS (skrzypce), Peter VANDENBERGHE (klawisze) oraz Kurt BUDÉ (klarnet, saksofon).

Żeby pojąć dokładnie różnice pomiędzy starym i nowym wcieleniem  UNIVERS ZÉRO, należy wziąć pod uwagę następujący fakt: Daniel DENIS, współzałożyciel i obecnie jedyny leader grupy komponuje od czasu swych projektów solowych „Les Eane Troubles” i „Sirius & The Ghosts” wyłącznie na komputerze. W związku z tym na próżno by szukać w jego aktualnej muzyce emocjonalnych komponentów, tak licznie zawartych we wczesnych nagraniach.


Migawki zrobione jeszcze podczas próby. Od lewej: Kurt Budé, Martin Lauwers, Eric Plantain, Daniel Denis, oraz inżynier dźwięku.

Nie musi to automatycznie stanowić obniżenia twórczych lotów, gdyż wszystko jest sterylnie, perfekcyjnie zrealizowane i dopasowane. Jego kompozycje już od zawsze były posągowe i głęboko czarne, ale obecna forma stała się jeszcze bardziej hermetyczna, niejako bardziej klasyczna, choć nacisk na wysunięte brzmienie instrumentów rockowych zwiększył się.

Właśnie na tym koncercie było to słychać wyjątkowo, gdyż niektóre „anty-rockowe” instrumenty powiedzmy, takie jak wiolączela, trąbka, gitara akustyczna, marimba i cymbały grupa pozostawiła po prostu w domu. W dalszym ciągu mamy spontaniczną agresywność nut, do których jesteśmy przyzwyczajeni, których słuchamy i których na próżno by szukać u innych. Drogą tą poszli w latach siedemdziesiątych DENIS i TRIGAUX, a poruszają się po niej dzisiaj także inni, młodzi,  zaangażowani muzycy. Jest to przecież ta sama historia i ta sama sprawa, a wejście w nią może być równie pasjonujące jak kiedyś.

W jednej z niemieckich recenzji z wydanej przez Cuneiform płyty „Crawling Wind” przeczytałem swego czasu, że tej nowej muzyki UNIVERS ZÉRO należy się bać. Recenzent dodał również, że to dobrze, że zawarte tam uczucia są nierealne i nie do uchwycenia. Porównał je do postaci odbitych w zwierciadle i był na tyle odważny, by serdecznie zachęcić wszystkich do jej słuchania i prosił by nie zwracać uwagi na skutki uboczne w postaci gęsiej skórki. Pod tą oceną podpisuję się.


Na pierwszym planie Michel Berckmans, jeden z najbardziej doświadczonych muzyków w grupie.

Program koncertu był starannie przemyślany i został podzielony na trzy etapy. Zawierały one przegląd kompozycji z kilku ostatnich płyt grupy, począwszy od „Ceux Du Dehors”, przez „Hard Quest”, a kończąc oczywiście na najnowszej i aktualnej „Implosion”. Szczególnie trzy utwory wykonane z tej ostatniej, już dobrze nam znanej płyty, uświadomiły mi jak ważnym jest przeżyć występ takiej grupy.

Właśnie na tym koncercie było to słychać wyjątkowo, gdyż niektóre „anty-rockowe” instrumenty powiedzmy, takie jak wiolączela, trąbka, gitara akustyczna, marimba i cymbały grupa pozostawiła po prostu w domu. W dalszym ciągu mamy spontaniczną agresywność nut, do których jesteśmy przyzwyczajeni, których słuchamy i których na próżno by szukać u innych. Drogą tą poszli w latach siedemdziesiątych DENIS i TRIGAUX, a poruszają się po niej dzisiaj także inni, młodzi,  zaangażowani muzycy. Jest to przecież ta sama historia i ta sama sprawa, a wejście w nią może być równie pasjonujące jak kiedyś.

W jednej z niemieckich recenzji z wydanej przez Cuneiform płyty „Crawling Wind” przeczytałem swego czasu, że tej nowej muzyki UNIVERS ZÉRO należy się bać. Recenzent dodał również, że to dobrze, że zawarte tam uczucia są nierealne i nie do uchwycenia. Porównał je do postaci odbitych w zwierciadle i był na tyle odważny, by serdecznie zachęcić wszystkich do jej słuchania i prosił by nie zwracać uwagi na skutki uboczne w postaci gęsiej skórki. Pod tą oceną podpisuję się.


Daniel Denis.

Program koncertu był starannie przemyślany i został podzielony na trzy etapy. Zawierały one przegląd kompozycji z kilku ostatnich płyt grupy, począwszy od „Ceux Du Dehors”, przez „Hard Quest”, a kończąc oczywiście na najnowszej i aktualnej „Implosion”. Szczególnie trzy utwory wykonane z tej ostatniej, już dobrze nam znanej płyty, uświadomiły mi jak ważnym jest przeżyć występ takiej grupy.

Kompozycje te, wykonane wprawdzie w sposób bliski orginałom, posiadały jednak rozbudowane partie improwizacyjne i były uwolnione od perfekcyjnej wstrzemięźliwości i studyjnej kalkulacji. Były po prostu „dzikie” i nowe. Muzycy posiadali więcej swobody, oddając w zamian radość z samego grania. Do tego doszedł ciepły kontakt z holenderską publicznością, żywo reagującą na niepokorne zabiegi tajemniczych muzyków, z których jeden nawet zapowiadał kolejne utwory w ich ojczystym języku.

Kiedy pomyślę, że DENIS mając 16 lat uciekł ze szkoły, nigdy potem oficjalnie nie studiował muzyki i do dziś nie zna nut (informacja za Christoph’em SCHLUREN, „Eleganz mit Widerhaken – Belgische Musique Noir” 04.1997) nie chce mi się wierzyć, że tak dobitnie opanował warsztat muzyczny, nie wspominając o kompozytorskim. Obserwować go jak gra na swojej, od lat tej samej perkusji, to prawdziwa uczta.

Z wypiekami na twarzy pomyślałem wtedy, co by się stało, gdyby w 1972 roku pozostał w MAGMIE i pomimo nie sprzyjających okoliczności, jakie wtedy panowały, dłużej jeszcze pograł z VANDEREM. Obu miałem zaszczyt spotkać i rozmawiać i oboje mają coś wspólnego, poruszając się w swojej twórczej pracy na podobnych ścieżkach. Takie bieguny więc raczej powinny się przyciągć. Ale niestety, oprócz wytrwałości do ich cech harakteru należy zbyt duża indywidualność.


 Od lewej: Martin Lauwers, Eric Plantain, Peter Vandenberghe.

Występ UNIVERS ZÉRO pomału dobiegł końca i nie było bisów (dokładnie wyznaczony czas ze względu na program festiwalowy, a publiczność przechodziła do sąsiedniego namiotu na kolejny koncert, tym razem Femi KUTI & THE POSITIVE FORCE z Nigerii), ale muzycy przed zejściem ze sceny wyszli do przodu i trzymając się za ręce ukłonili się w pas. Dla mnie było już jasne, że to nie może być ostatnie spotkanie z nimi i z Tą muzyką. 

Autor: Zdjęcia i tekst Rafael Kozub, Gelsenkirchen 2004